Posted from Quito, Pichincha, Ecuador.
Każde miasto/region ma swoje miejsca, które należy zobaczyć, w które mkną wszyscy turyści z okolicy i aż strach się w nie udać – bo wiadomo ceny dramatycznie wysokie, tłum ludzi z aparatami, którzy marzą tylko o tym żeby zrobić zdjęcie, zjeść, kupić pamiątkę i wsiąść z powrotem do klimatyzowanego busa. Nie lubimy takich rzeczy, ale… pojechaliśmy na słynny środek świata.
Na początek – el Mitad del Mundo to małe miasteczko oddalone o ok 50 min drogi od Quito. To tutaj francuscy uczeni wyznaczyli środek świata, czyli miejsce gdzie południk dzieli świat na półkulę północną i południową. Z biegiem czasu pomnik symbolizujący środek obrósł miasteczkiem w stylu kolonialnym, które stało się mekką turystów nawiedzających Quito (okazało się, że ponoć przy przeliczaniu nastąpiła jakaś mała pomyłka i linia powinna przebiegać 200 metrów dalej – ale kto by na to zważał. Linia jest linią. Pomnik pomnikiem i ciężko przesunąć go o 200 metrów).
Pierwsza sprawa – pytamy ludzi jak dotrzeć do centrum świata. Większość tłumaczy, że najlepiej z zorganizowaną wycieczką ewentualnie taksówką(!!). Zorganizowana wycieczka to wydatek od 25-40 dolców. Dla dwóch osób robi się 50 dolarów minimum – wiemy, że da się to zrobić taniej i ciekawiej. Po krótkim researchu jedziemy (po kolei):
- Pierwszy autobus – żeby dotrzeć do miejsca skąd łapiemy metrobus (takie nasze metro tyle, że jeżdżące nad ziemią za pomocą autobusów – poza tym idea jest identyczna jak w metrze) 25 centów
- Metrobus do stacji skąd możemy złapać autobus do miasteczka – 25 centów
- Autobus Quito-El Mitad – 35 centów
- Wstęp do miasteczka – 3 dolary
- Wstęp do muzeum – 1,5 dolara
- Wstęp do świąŧyni słońca – 3 dolary (+ 3 dolary taksówka na miejsce)
Razem w dwie strony: nieco ponad 10 USD. Wiadomo agencja de viajes (agencja podróży) musi zarobić, często nie ma opcji – trzeba skorzystać z ich pomocy, ale kiedy to możliwe lepiej robić to na własną rękę.
W miasteczku jak to w takich miejscach – pełno restauracji, w których ceny są 2-3 razy wyższe (oferują danie specjalne – cuy asado czyli grilowaną świnkę morską – ponoć smaczna, ale podziękowaliśmy) , muzea (wewnątrz pomnika symbolizującego środek świata – dość ciekawe muzeum etnograficzne pokazujące ludność rdzenną całego Ekwadoru), planetarium. Oprócz tego doświadczenie z jajkiem (które można postawić na małym paliku) czy próba przejścia po linii prostej z zamkniętymi oczami (grawitacja na równiku powoduje, że jest to ciężkie do zrobienia). Dodatkowo udajemy się do zrekonstruowanej świątyni Inków (templo del sol) i krateru górującego ponad miasteczkiem, w którym żyją tubylcy (piękny krajobraz).
W Miasteczku oczywiście wszyscy żyją… mundialem. Na każdym rogu telewizory, na których obejrzeliśmy pewne zwycięstwo Kolumbii. Co godne podkreślenia – każdy Ekwadorczyk wspiera pozostałe kraje Ameryki Południowej (podobnie było w Kolumbii). Taka kontynentalna solidarność, która chyba nie bardzo istnieje w Europie (ciężko wyobrazić sobie Niemca wspierającego Polskę albo Polaka kibicującego Rosji :)).
Oczywiście Aleks najbardziej zainteresował się parkiem w którym były dwie lamy i placem zabaw. Słyszeliśmy, że dzieci dzielą się na czyste i szczęśliwe – trzeba przyznać, że patrząc na niego tego dnia był chyba najszczęśliwszym dzieckiem w okolicy (był tak szczęśliwy, że wstydziliśmy się wsiąść z nim do autobusu powrotnego :).