Laos
Nakreśliliśmy sobie taki plan – przekroczyć granicę (kończyła się nam 30 dniowa wiza więc musieliśmy wydostać się z Tajlandii) w mieście oddalonym od Chiang Rai o 2 godziny drogi – Chiang Khong. Szybkie śniadanie i na dworzec. Tam łapiemy autobus za 65 batów od osoby – trzeba przyznać,że autobus pamiętał jeszcze pewnie czasy przed naszymi (i nie mam tu na myśli Aleksa) urodzinami. Rozklekotany, bez tylnych drzwi, ale jechał – to najważniejsze. Na miejscu szybka kontrola na tajskiej granicy i autobusik przewozi nas przez most do kontroli już po stronie Laosu. Tutaj trochę wszystko zwalnia – czekamy na wizę (30 USD każdy) i po jakichś 45 min (w trakcie których poznajemy Polaka podróżująccego dookoła świata i jego czeskiego kolegę) w naszych paszportach pojawiają się wpisy z 30 dniową wizą umożliwiającą pobyt w Laosie. Z drugiej strony wszystko idzie trochę wolniej.
Szukamy tuktuka który podwiezie nas w jakieś miejsce gdzie będziemy mogli się przespać. Ceny – dużo wyższe (a może po prostu inaczej na nie patrzymy, bo za przejażdżkę która kosztowałaby w Tajlandii 30-50 batów czyli ok 3,3-5 zł tutaj płacimy 20 000 Kipów czyli ok 10 zł ale od osoby. Jedziemy z koleżanką poznaną na granicy (Chinka z Nowego Jorku) i udajemy się do centrum miasta – Hauy Xai.
Tutaj w sumie nic ciekawego nie ma – jest to takie miasto tranzytowe przed 2 dniowym spływem Mekongiem do Luang Prabang. Kupujemy bilety na slow boat, czyli wolno płynącą łódkę, która przez 2 dni będzie naszym środkiem transportu. Gdzieś w Internecie czytamy, że można podziwiać życie po obu stronach Mekongu, wolna łódka – taki sielski romantyczny opisik. My mieliśmy mniej szczęścia – dzień przed startem Aleks musiał zjeść coś trefnego – przez co już w nocy przed spływem wymiotował, dwa dni był osowiały, nie chciał jeść ani nawet gadać (w Luang Prabang udaliśmy się do lekarza – ponoć zatrucie pokarmowe dostał elektrolity i jakieś lekarstwo, które postawiło go na nogi).
Druga sprawa trafiliśmy na łódkę-imprezę. Sami turyści z lodówkami pełnymi rumu i piwa. Po 5 minutach zaczęła się impreza, która przebiegała dość spokojnie patrząc na ilość wypitego alkoholu. My tymczasem słuchaliśmy odgłosu silnika za nami, układaliśmy lego i podziwialiśmy scenerię po obu stronach Mekongu (ponoć 4 najdłuższa rzeka Azji, a 9 jeżeli porównujemy ją z całym światem).
Po 6 godzinach bez przerwy dość zmęczeni, dopływamy do wioski, w której mamy spędzić noc. Na nabrzeżu już tłok i krzyki osób, które chcą nas przenocować. Za 50 000 kipów dostajemy znośny pokój, jemy kolację i kładziemy się spać, bo następnego dnia mamy do przebycia od 6-10 godzin w zależności od sytuacji na rzece.
Ważna rzecz jeżeli ktoś chciałby przepłynąć się Mekongiem – koniecznie trzeba zabrać jakieś kanapki i jedzenie, ponieważ na łódce możemy liczyć co najwyżej na piwo, chipsy czy zupkę chińską.
Podróż drugiego dnia przebiegła szybciej niż było to w planach, mimo że wystartowaliśmy z ponad godzinnym opóźnieniem (zamiast o 9:00 ruszyliśmy parę minut po 10, bo trzeba było czekać na kilka skacowanych osób).
Luang Prabang
Nieco po 17 dotarliśmy do Luang Prabang – a raczej na przedmieścia tego miasta. System skonstruowany jest tak, że łódź płynie ponoć do centrum, ale wszystkich turystów zostawiają ok. 10 km przed miastem, gdzie czekają już mafie tuk-tuków, które za jedyne 20 000 od osoby dowożą pod wskazany w mieście adres. Cóż – ludzie musza mieć pracę, a jeżeli podjeżdżają bankomaty to czemu tego nie wykorzystać. Jeżeli pomnożyć to przez 7-8 osób w tuktuku to taka „tuk-tuk mafia” ma całkiem dobry utarg na jednej takiej łódce (część osób z nami płynących szła przed siebie żeby gdzieś po drodze złapać tańszy środek transportu, ale my z plecakami i chorym dzieckiem nie mieliśmy na to siły).
Laos już na starcie rzuca się w oczy jako mniej przyjazne państwo w porównaniu z Tajlandią gdzie wszystko jest łatwe i przyjemne. Tutaj po pierwsze ceny są dużo wyższe ok 2-3 razy niż w Tajlandii – co może dziwić, bo Tajowie są w klasyfikacjach opisujących dobrobyt kraju dużo wyżej i ich gospodarka ma się dużo lepiej niż gospodarka jednego z biedniejszych krajów Azji jakim jest Laos.
Z drugiej strony po miesiącu wracamy do ruchu prawostronnego – wychodzą pewnie różnice jeszcze kolonialne (Laos był kolonią francuską stąd prawdopodobnie ruch prawostronny).
Z trzeciej strony widać, że rzeczywiście kraj jest biedniejszy niż Tajlandia – w wielu miejscach widać że kraj podnosi się z bolesnej historii, w której był najpierw kolonią francuską, później miał przygodę z komunizmem, a teraz stara się działać już jako niepodległy i demokratyczny. Zobaczymy co jeszcze zauważymy w nieodkrytym (jak opisuje go Lonely Planet) Laosie.
Informacje praktyczne:
Podróż Chang Rai – Luang Prabang
Chang Rai – granica – 65 batów
Tuktuk do mostu – 50 batów od osoby
Most na granicy (autobus) – 25 batów
Tuktuk do miasta po stronie laotańskiej – 20 000 kipów od osoby (ok 10 zł od osoby)
Nocleg – ok 100 000 kipów (ok 50 zł), obiad ok 20 000 kipów
Slow Boat do Luang Prabang – 210 000 kipów (ok 110 zł ) od osoby