Zdjęcia które dołączamy zna pewnie każdy – są na każdej pocztówce z Peru, a także na większości list top 10 (może top 5) całej Ameryki Południowej.
Machu Picchu – miasto Inków, które oparło się kolonizacji – z prozaicznej przyczyny Hiszpanie go nie znaleźli wśród andyjskich gór, zostało zapomniane aż do roku 1911 kiedy to amerykański podróżnik Hiram Bingham odkrył je w asyście miejscowego rolnika i jego dziecka, którym za dzień płacił ponoć 1 sol – czyli 1,3 zł.
Szczerze mówiąc zastanawialiśmy się czy nie dopadnie nas tzw. syndrom paryski (więcej o tej chorobie np. tutaj http://www.psychika.eu/syndrom-paryski-czyli-japonczycy-z-depresja-turystyczna/) – tyle mówi się o tym miejscu, w głowie rodzą się wyidealizowane obrazy. Jednak nic z tych rzeczy – Machu Picchu naprawdę rządzi.
Żeby poczuć klimat zdecydowaliśmy się na opcję 3 dniową i podział – najpierw pojechałem ja, 3 dni później Natalia. Wszystko można zrobić z dzieckiem, ale po co? Podróż pociągiem, dużo chodzenia.. Aleks woli plac zabaw.
Wybraliśmy opcję budżetową. Sam wstęp na Machu z wejściem na górę, z której widać jego panoramę kosztuje prawie 150 soli (1 sol – ok 1,3 zł). Do tego w tradycyjnej opcji dochodzi pociąg z Ollayatambo za 120 – uwaga Dolarów (zastanawialiśmy się, ale chyba nigdy nie jechaliśmy tak drogim pociągiem). Ponoć pociąg wypasiony, ale za połowę tej ceny (60 dolarów USD) mieliśmy transport + dwa noclegi i jedzenie. Wygląda to tak – drogą śmierci jedziesz 6 godzin z Cusco do miejsca – Hidroelectrica czyli elektrowni wodnej, która dzięki rzecze Urubamba daje prąd dla całego Cusco.
Sama droga jest warta zobaczenia – jak by to powiedzieć Curva na Curvie i Curvą pogania (czyli zakręt na zakręcie). Przepaście takie, że starałem się odwracać wzrok, a do tego kierowca busika, który mówi – gringo nie bój się – macho nunca tiene miedo 😀 (macho nigdy się nie boi). Z Hidroelectrici trekking do Aguas Calientes – ok 2,5-3 godziny po torach wspomnianego pociągu (oczywiście z tego miejsca można też złapać pociąg – jedyne 25 dolarów. Żeby było ciekawiej Peruwiańczycy płacą – 10 soli czyli jakieś 10 razy mniej…). Samo miasto Aguas Calientes to miasto bez historii – zbudowane na fali popularności ruin Machu PicChu. Turystyczne restauracje, wysokie ceny, których jeżeli nie znegocjujesz to zapłacisz drożej niż w Europie, rzesze turystów – z tego można powiedzieć słynie. Po dotarciu spacer po mieście. Żeby dotrzeć przed wszystkimi turystami trzeba kolejnego dnia wyruszyć ok 4:40 (od 5 otwierają wejście na Machu Picchu). Hostel schludny, czysty nad brzegiem rzeki – nad brzegiem znaczy, że 3 metry od hotelu jest urwisko i płynie rwąca rzeka. Klimat super. I pierwsza niespodzianka – nie zadzwonił budzik. Budzę się o 6:40 co znaczy, że mój przewodnik za 20 min zaczyna oprowadzanie. Natalia za to wstała o 4.15 i zdążyła dotrzeć przed falą turystów – cudownie. U góry co tu dużo pisać – trzeba zobaczyć choćby na zdjęciach.
Inkowie
Machu Picchu samo w sobie jest piękne – ruiny ukryte wśród jaskrawo zielonych gór. Można godzinami siedzieć i podziwiać ten widok. Jednak jeszcze ciekawsza jest historia Inków. Pokrótce – w XII-XIII wieku podbili oni 1/3 Ameryki Południowej! Ich imperium obejmowało dżunglę, andyjskie szczyty, wybrzeże czy pustynie. Stolicą było Cusco, gdzie pierwsi Inkowie założyli swoje imperium. Machu Picchu powstało ponoć w 50 lat – prawdziwy przykład pracy zespołowej (pytanie ilu ludzi musiało zginąć przy jego konstrukcji). Cel – wg niektórych obserwatorium, świątynia, a wg innych pokaz siły władców. Kilkumetrowe bloki transportowali przez te góry (przyznam, że wyjść tam z plecakiem było dość ciężko – co dopiero dźwignąć tutaj kilkunastotonowy głaz) na plecach alpak czy za pomocą prostych maszyn (nie znali albo nie używali koła).
Inka – czyli odpowiednik króla miał władzę boską – rządził krwawo (ofiary z ludzi zostały znalezione w wielu miejscach np. w Arequipie w której teraz jesteśmy). Trzeba przyznać, że mieli świetny warsztat kamieniarski – układali mury bez jakiejkolwiek zaprawy – polerowali kamienie tak długo aż pasowały do siebie idealnie. Doszli do takiej perfekcji, że przykładowo podczas trzęsienia ziemi Cusco zostało prawie zmiecione z powierzchni – budowle wzniesione przez Inków przetrwały nienaruszone. Ściany ich domów, świątyń nie były budowane pod kątem 90 stopni – były dopasowane do kształtu podłoża dzięki czemu mogły przetrwać kataklizmy.
Inkowie stworzyli sieć dróg (ok 25-30 tys km) . Sama droga królewska – ponad 4000 km wyłożonej kamieniem drogi przez góry (często na poziomie ponad 4-5 tys. m nad poziomem morza) łączyła granice imperium, tak żeby gońcy przenoszący informacje mogli przebiec ją w najkrótszym możliwym czasie.
Nie znali pieniądza – korzystali z handlu wymiennego. Nie znali pisma w naszym rozumieniu aczkolwiek do zapisywania najważniejszych informacji korzystali z przejętego z kultury Wari systemu węzełków – kipu.
Jeszcze wiele, wiele, wiele ciekawych rzeczy można by o nich pisać. W każdym razie kultura i społeczeństwo bardzo zaawansowane – przez wiele godzin zastanawiałem się jak to możliwe. że garstka Hiszpanów potrafiła podbić tak rozbudowane i dobrze zorganizowane społeczeństwo.
Druga kwestia jest taka (jak zauważył Alvaro – Kolumbijczyk z Medellin, z którym spędzałem czas w Aguas Calientes), że wiele wiosek, a nawet miast w Peru wydaje się dużo gorzej zorganizowanych – żeby nie powiedzieć zacofanych niż Inkowie wiele wieków temu.
To miejsce ma jakąś energię – trzeba przyznać. Nawet turyści spotkani na szlaku jakoś tak bardzo nie przeszkadzają, a spotkani na szlaku ludzie zawsze powiedzą coś ciekawego – aż chce się dalej iść.
Minusy? Na pewno ceny – obiad na Machu Picchu kosztuje „jedyne” 40 dolarów, wspomniany pociąg – 120 dolarów itd. Drugi minus to ból łydek po powrocie – schodzenie i wychodzenie po tych górkach daje się we znaki przez kilka najbliższych dni po powrocie.