tantany

Cusco

Posted from Taraco, Puno, Peru.

Z Ayacucho pojechaliśmy autokarem los Chancas (nie polecamy – karaluchy, zatrzymywanie w każdym miejscu, 1,5 godziny spóźnienia) do Cusco (dalej nie wiemy dlaczego czasem pisane przez c – Cusco, a czasem przez z – Cuzco).

Co tu dużo mówić – z wszystkich miast Peru jeżeli chodzi o architekturę to Cusco ma najwięcej do zaoferowania. Kolonialne centrum wraz z Plaza de Armas zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, a to już o czymś świadczy. Niestety – co za tym idzie miasto jest mega ale to mega turystyczne. W pierwszy dzień kiedy to zdecydowaliśmy się wybrać z naszej dzielnicy (San Borja) do centrum poczułem się zupełnie jak w Krakowie na rynku. Mnóstwo, ale to mnóstwo turystów. Najwięcej Francuzów, Niemców, Amerykanów. Po Huancayo i Ayacucho gdzie byliśmy pewnie jedynymi gringos w mieście tutaj czuliśmy się co najmniej dziwnie.

Oczywiście – krok w krok za turystami idzie przemysł turysyczny psujący miejscowych ludzi. Sprzedawcy wszystkiego, naciągacze, wyższe ceny w restauracjach czy u taksówkarzy – w Cusco to chleb powszedni. Oczywiście daliśmy się nabrać na to już na początku. Siedzimy na ławeczce podchodzi Pan pucybut. Mówimy grzecznie, że nie dziękujemy. On nachalnie namawia i w końcu zgadzamy się na czyszczenie butów. Oczywiście dołączył się drugi (nie powiem że 3 innych chciało też wyczyścić buty Aleksowi :D). Oczywiście opłata „co łaska” (voluntaria). Po 2 min okazuje się, że co łaska, ale cena z materiałem (przyznam, że moje buty wyglądały tak, że gdybym był pucybutem to zdecydowałbym się ominąć temat – od jakichś 2 miesięcy nie były ruszane 🙂  to bagatela 20 soli czyli powiedzmy dwa obiady w restauracji średniej jakości. Oczywiście mówimy, że Pan lekko przesadza, ale głupio się tak targować z osobą, która niewiele ma – zostaliśmy przy 10 solach i 5 solach za buty Natalii. Jak się później okazało opłata na poziomie 1-2 no góra 3 sole to standard. Ogólnie w Cusco (ale i w całym Peru) dobrze się targować. Zbić można cenę praktycznie wszędzie – od zwykłej butelki wody, przez hostel po wycieczkę czy warzywa na targu. W zależności od kwoty można zbić od 10-50% . Nadmienię tylko, że w Cusco ceny są o ok 20-40% wyższe niż w innych regionach kraju – cóż spora część turystów robi sobie wycieczkę na trasie: Lima-Cusco-Machu Pichu – Titicaca – La Paz. Całośc zajmuje 10-12 dni więc zanim zdążą się zorientować, że ceny nie są na poziomie ich kraju – to muszą wyjeżdżać. Stąd miejscowi zachęceni niewiedzą gringos próbują zarobić.

Cusco to piękna architektura kolonialna pomieszana z pozostałościami po Inkach (więcej o inkach przy okazji Machu Pichu). Inkowie to kwintesencja tych terenów. Na placach pomniki pierwszych Inków patrzą groźnie na chrześcijańskie katedry i kościoły. Co ciekawe – kiedy Hiszpanie kolonizowali te tereny włączyli sporo obrzędowości ludowej do obrzędów chrześcijańskich. Stąd w katedrze możemy podziwiać czarnego Chrystusa na krzyżu, a uczniowie podczas ostatniej wieczerzy jedzą świnkę morską z rożna i popijają chichą. Inną ciekawostką jest fakt, że po jednym z trzęsień ziemi większość budowli hiszpańskich została zrównana z ziemią przez matkę naturę – a inkaskie mury przetrwały.

Spore wrażenie robi dzielnica San Blas – siedziba tutejszej bohemy. Wąskie uliczki, klimatyczne knajpki – szkoda, że z Aleksem nie możemy tego zasmakować w 100%.

Cusco poznajemy pobieżnie (z 12 dni które w nim spędzamy poświęcamy 6 dni na Machu Picchu)  – udajemy się do muzeum Inków (10 soli) żeby przygotować się duchowo na Machu Picchu. Inkowie to naprawdę niesamowita kultura. Najpierw podbijają wszystkie prekolumbijskie kultury Peru, docierają praktycznie do Ekwadoru (Ingapirca, którą mieliśmy okazję zobaczyć w okolicach Cuenci). Naprawdę nie mogę sobie wytłumaczyć jak garstka Hiszpanów mogła podbić (a później wyzyskiwać przez długie lata) tak dobrze zorganizowane i zaawansowane społeczeństwo. Swoją drogą patrząc na niektóre wioski czy miasta ma się wrażenie, że  w czasach Inków te tereny były lepiej zarządzane i lepiej rozwinięte niż teraz….

Cusco to także Sacred Valley, liczne muzea (super drogie – 20-25 soli) i dużo dużo innych fajnych miejsc – niestety  nie starcza nam czasu (a może chęci) żeby się tam wybrać. Czasem trzeba odpocząć , znaleźć czas na pracę. Z drugiej strony –  świetnie kojarzymy wszystkie place zabaw w okolicy – szczególnie jeden blisko naszej dzielnicy San Borja, na którym Aleks daje sobie ukraść (a może lepiej użyć słowa – zabrać) piłkę, z którą od przeszło półtora miesiąca nie rozstawał się ani na krok. Cusco to też miejsce, w którym nasz synek nauczył się świetnie jeździć na hulajnodze (hasło „hulajnogę bezziemy?” będzie się nam kojarzyć właśnie z tym miastem), a także postawił pierwsze kroki na rowerku – wystarczyła godzina żeby umiał jeździć na trójkołowcu.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *