Pewnie wszystko co zobaczyliśmy w Bangkoku w 5 dni turysta zobaczyłby w 1-1,5 dnia, w międzyczasie dodając do swojej trasy jeszcze kilka małych punktów. My jednak (raczej stety niż niestety) podróżujemy wolniej. Spokojniej. W na przykład czwartek nie widzieliśmy prawie nic. Obiad, kolacja na ulicy, jakiś park, kolorowanki z jeżem Julkiem, praca – 0 turystycznych atrakcji. Czasem tak trzeba szczególnie, że nie chcemy zamęczyć Aleksa, a dodatkowo mamy swoją pracę do wykonania.
Co jeszcze zobaczyliśmy w Bangkoku – przepłynęliśmy się long boatem (300 batów od osoby) po kanałach. Ponoć komuś przyszło do głowy żeby nazwać Bangkok Wenecją Azji – myślę, że to lekkie nadużycie, chociaż kanały są rzeczywiście pokaźnej wielkości (nie muszę mówić, że dla Aleksa była to nie lada atrakcja). Oprócz tego Park Lumphini, Złota góra, leżący budda, zatłoczone Chinatown. Przez przypadek trafiliśmy na uniwersytet, na którym zjedliśmy obiad – jedzenie na uniwersytecie jest zazwyczaj 2 razy tańsze + bardzo dobre (sprawdziłem to w wielu miejscach – nikt nie pyta o legitymacje, a jedzenie jest naprawdę świetne).
Staramy się żeby każdego dnia każdy dostał coś dla siebie. Czyli Aleks obowiązkowo musi przejechać się Tuk Tukiem (takie mototaksi – prawdziwy hit). Jest jeden problem – problem ustalenia ceny. Kierowca przeważnie daje 2-3 razy wyższą cenę – jeżeli nie wiesz ile powinna trwać twoja przejażdżka prawdopodobnie srogo przepłacisz. Zresztą targowanie to ważny element każdego dnia. Od Taksówek i tuktuków po prawie wszystkie produkty, które kupujemy. Podobnie było z biletami do naszego kolejnego miejsca – Sukhothai. Weszliśmy z ciekawości do 2-3 agencji podróży, żeby sprawdzić jaki mają narzut na biletach. Z przewodnika wiedzieliśmy, że koszt biletu to ok. 300 batów za osobę. W agencjach oczywiście wszystkie bilety są wyprzedane. Zostały ostatnie na autobus o 8:00. Cena: 750 za osobę… Rano wstajemy już o 7 jedziemy na stację, z której odjeżdżają autobusy i… 4-5 autobusów od 8-9 – do wyboru do koloru. Cena 300 batów za osobę, dziecko za 50%. W cenie jednego biletu w agencji mamy tutaj całą wycieczkę
Kończąc temat Bangkoku – duża metropolia, zatłoczona, dobra baza wypadowa – fajna na parę dni żeby otrząsnąć się po zmianie kulturowej i pojechać gdzieś dalej. Gdzie? Opcji jest sporo. My nie pojechaliśmy do Ayuthaya (dawna stolica), Park Erevan, Rzeka Kwai czy na pływający market. Wybraliśmy się na północ do Chiang Mai dzieląc trasę na pół – 2 dni spędziliśmy w Sukhothai. Po 6 godzinach meldujemy się w guest housie na przeciwko dworca autobusowego. Miasteczko zupełnie inne niż Bangkok – dużo mniejsze. Turystów – ok jest trochę, ale w liczbie do zniesienia. W centrum nawet dużo więcej Tajów z uwagi na atrakcję – nocny targ. Przypominało to trochę nasz odpust albo jarmark – mnóstwo jedzenia, ubrania, buty i wszelkie rzeczy, które można sprzedać rozłożone na ulicy. Do tego występy dzieci, jakaś orkiestra dęta, ludowy zespół. Cudnie. Na jednym ze straganów udało się nam upolować zestaw Lego – czerwony ninja i robot – wszyscy byli usatysfakcjonowani.
Drugiego dnia wybraliśmy się na zwiedzanie głównej atrakcji miasta – ruin pierwszej stolicy Królestwa Sukhothai. Ponoć to tutaj swoje korzenie ma Tajlandia – w XIII wieku odrzucili zwierzchnictwo Khmerów i założyli swoje królestwo, przekształcając Khmerskie świątynie w swoje. Nie bez przyczyny miasto uważane jest za małe Angkor Wat – kompleks dzieli się na 4 duże obszary – całość ok 70 km2! Z uwagi na wielkość dobrze zwiedzać go rowerem, tuktukiem albo… skuterem. My wypożyczyliśmy skuter (za 200 batów czyli ok 22 zł + paliwo którego wyjeździliśmy za całe 5 zł) . Cały dzień jeździliśmy podziwiając świątynie, ruiny, stupy – Aleks okazał się niestały w miłości do tuktuków – przerzucił swoje uczucie na skuter, który wspólnie pilotowaliśmy. Radości co niemiara. Nie będziemy opisywać szczegółowo trasy i świątyń – jeżeli ktoś chce można o tym przeczytać więcej np tutaj
Po całym dniu wrażeń Aleks padł, a ja piszę i obserwuję jaszczurkę polującą szybko i zwinnie na muszki, które nie wiadomo jak weszły do naszego pokoju. Jaszczurka wykonuje naprawdę świetną robotę – chyba zostanie z nami na noc (szkoda, że Aleks śpi bo pewnie miałby kolejną w tym dniu wielką radość).