El Misti zaatakował nas już podczas pierwszego dnia w Arequipie. Groźnie spoglądał na nasze mieszkanie. Majestatyczny, spokojny, dostojny. Przyszedł czas żeby to jego zaatakować (oczywiście bez Aleksa, bo z nim nie byłoby to na pewno możliwe).
W Internecie mówią, że to dobra góra dla początkujących – wysokość 5822 (wg przewodnika, który nas prowadził nawet 5824 m), aczkolwiek nie ma większych trudności. Najpierw poszukiwania agencji, która mnie tam zabierze – trzeba mieć samochód 4×4, bo droga trochę księżycowa, z drugiej strony ponoć mnóstwo turystów się gubi więc konieczny jest przewodnik. W Arequipie jak w każdym mieście – 1000 agencji sprzedaje wycieczki, ale jest 3 Tour Operatorów, którzy wszystko organizują. Na początku wiedziałem o dwóch – jak się okazało nie organizowali wycieczki w sobotę, w którą chciałem jechać. Przez przypadek odnalazłem trzeciego operatora. Udało się stargorwać na 220 soli + 20 za wypożyczenie butów (+ 20 za kijki których koniec końców nie wziąłem).
Startujemy o 8:00. Kompletowanie stroju (kurtka, latarka, buty, śpiwór, namiot i jeszcze kilka ważnych rzeczy w tym 5 litrów wody) zajęło nam (ja + 4 inne osoby) ok godziny. O 9 wsiadamy do Toyoty 4×4 i jedziemy na wysokość 3400 m. Droga wyboista, ale leci bardzo szybko – rozmawiam sobie z Niemcem, z którym później jestem w namiocie. Po ok 7 godzinach docieramy do obozu na wysokości ok 4400. Droga nawet miła i niezbyt trudna, ale 20 kg plecak robi swoje. Szybkie rozkładanie namiotu, a następnie delektowanie się najlepszą zupą (po 7 godzinach wszystko co przygotował przewodnik jest pyszne i wspaniałe). Miło się gada – do naszej grupy dołączyła jeszcze grupa 5 Amerykanów, ale o 18:30 wszyscy grzecznie jesteśmy już w śpiworach, bo o 1:20 mamy przewidzianą pobudkę, a przed 2 mamy wyruszyć. Widok na oświetloną Arequipę i okoliczne wioski jest niesamowity. Próbuje zasnąć, ale bez skutku – namiot mały, zimno jak diabli . Przemęczyłem się do 1 . Wyruszamy.
Noc ciemna, nic nie widać, idziemy za przewodnikiem. Po 5 minutach pierwsza osoba rezygnuje i wraca do obozu. Po 20 kolejna rezygnuje. Dalej idziemy wszyscy. Połowa grupy już po pierwszych dwóch godzinach ciężko dyszy – wysokość powyżej 5 tys daje o sobie znać. Dochodzimy na 5200 i wschód słońca – majestatyczny cień wulkanu przykrywa całą Arequipę – widok naprawdę porywający (0 chmur , 0 deszczu). Jeszcze 20 minutowa przeprawa przez śnieg i po 8 godzinach dochodzimy do szczytu, a z niego widok (myślę że zdjęcia nie oddają nawet połowy tego widoku).
Zejście już przyjemniejsze – z każdym krokiem niżej, z każdym więcej tlenu, więc idzie się przyjemnie. Dodatkowo idziemy (a raczej ześlizgujemy się, bo szliśmy po piasku wulkanicznym po ścianie ok 60-70 stopni więc raczej powoli ześlizgujemy się inną trasą do obozu). Zejście trwa ok 2 godziny. W obozie czeka niespodzianka – dziewczyna i przewodnik, który z nią został nie dotarli do obozu. Pytanie co się stało pozostawało otwarte. Przewodnik jakby nigdy nic powiedział, że pewnie poszli na górę tylko, że poszli wolniej więc nie czekamy na nich. 0 strachu, myśli że może się zgubili – schodzimy bez nich (ponoć rzeczywiście tak było i odnaleźli się aczkolwiek dopiero po kilku godzinach kiedy my już byliśmy w Arequipie).
Ok 15 brudny i przemęczony wracam do Arequipy – dopiero po prysznicu widzę jak bardzo mimo stosowania kremu jestem spalony i przede wszystkim przemęczony, ale na 100% było warto.