Battambang
Lekko przybici wracamy do Phnom Penh. Bieda, którą zobaczyliśmy pozostanie w naszej pamięci na długo.
Tymczasem wracamy do hostelu. Kąpiemy się pod ciepłym prysznicem. Pracujemy. Odbieramy laptopa, który wymagał naprawy. Jemy duży obiad, później dużą kolację, a następnego dnia zmierzamy ku kolejnemu miejscu – Battambang.
To już przedostatnie miasto w naszej Azjatyckiej włóczędze. Znamy je z opisów w książce Uśmiech Pol Pota opowiadającej o historii reżimu Khmerów. To jedno z większych miast w Kambodży. Przewodnik opisuje je jako najlepiej zachowane miasto z piękną francuską kolonialną architekturą. Po 5 godzinach (10 USD) meldujemy się w Lux Guesthousie. Zwykły pokój, ale teraz traktujemy go jako luksus. Pierwszy dzień obiad + praca, drugi dzień obiad + praca, trzeciego udajemy się na małą wycieczkę za miasto. Do obejrzenia są ruiny świątyni sprzed Angkor Wat – w sumie jeżeli było się w Angkor to teraz każda świątynia tego typu wielkiego wrażenia nie zrobi, ale jedziemy żeby mieć porównanie.
Druga atrakcja miasta – bambusowy pociąg. Kilka kilometrów 4 osobowym wózkiem na torach – na końcu mała wioska w której można zrobić zakupy. Koszulki, spodnie alladyna, bransoletki – czyli to samo co można zdobyć w większości turystycznych straganów. Atakują nas też dzieci. Staramy się nie kupować niczego od nich nie kupować. To jeden z dylematów moralnych w trakcie podróży – wiemy, że to najprostsza droga żeby zamiast w szkole przesiadywały w takich miejscach licząc na łatwy zarobek z zagranicznych bankomatów. Z drugiej strony wiemy też, że często jest to utrzymanie dla całej rodziny. Tym razem jednak łamiemy się – kupujemy bransoletki. Dzieci obiecują, że pójdą dzisiaj do szkoły.
Jeszcze w wiosce oglądamy jak przygotowuje się ryżowy papier służący do przygotowania m.in spring rollsów.
Wracamy. Miasto ma swój klimat. Chociaż nie widzieliśmy go zbyt dobrze (oprócz nadmiaru pracy trzeba przyznać, że dość mocno padało – pierwszego dnia mieliśmy nawet małą powódź z 40 centymetrami wody na ulicy) to będzie to jedno z miast, do których fajnie byłoby kiedyś wrócić. Fajny klimat – jakże inny od przytłaczającego ciężaru Phnom Penh.