W czasie każdej dłuższej podróży taki moment musi nadejść. Moment, w którym każda nowa świątynia, plaża, góra, nocny market czy widoczek przestają cieszyć. Wszystko już było – 100 razy się powtórzyło. Ciągle tyle rzeczy do zobaczenia, a tu przychodzi znużenie. Marazm, a czasem nawet zniechęcenie.
Po prostu tęskni się za czymś stałym, za tym żeby móc spokojnie posiedzieć w domu, ugotować obiad we własnej kuchni czy poleżeć na kanapie. Zobaczyć się ze znajomymi, rodziną zamiast czekać na sygnał w słuchawce. Chyba taka natura człowieka, że zawsze coś jest nie tak – jesteśmy w domu to fajnie byłoby podróżować. Jeździmy po Wietnamie to ciągnie do domu. Na liczniku zostało ostatnie 31 dni naszej podróży. 4 miesiące minęły bardzo, bardzo szybko. Ciężko przypomnieć sobie już niektóre szczegóły z pierwszych tygodni w Tajlandii – dlatego bardzo cieszymy się na ostatnie 3-4 dni, które spędzimy w Bangkoku. Za ponad miesiąc będziemy z powrotem w domu. Ciągnie żeby wykorzystywać czas – żeby łapać Wietnam, Kambodżę, plażę, góry, jednak w głowie czają się myśli, że może lepiej posiedzieć spokojnie w hotelu, popływać (Aleks wczoraj nauczył się pływać) w basenie czy obejrzeć film – tak żeby zbierać siły na kolejne podróże nocnymi autobusami, na zmianę hostelu czy codzienne targowanie się itp..