Po Cusco i wielkich emocjach dotyczących wizyty w Machu Picchu pojechaliśmy do Puno – miasta słynącego z tego, że leży przy najwyżej położonym jeziorze żeglownym na świecie – nad jeziorem Titicaca. Peruwiańczycy twierdzą, że 60% jeziora należy do Peru, a pozostałe 40% do Boliwii, natomiast Boliwijczycy twierdzą odwrotnie :). Granica na akwenie jest umowna. Nazwa Titicaca pochodzi ze skojarzenia, które daje kształt jeziora. W języku keczua oznacza pumę polującą na królika. Sami zobaczcie czy też się Wam tak kojarzy:
Na jeziorze znajduje się kilka naturalnych wysp w tym Amantani, na której mieliśmy okazję spędzić noc oraz około 40 sztucznych, pływających wysp tzw. Uros. Te ostatnie są zamieszkiwane przez Indian i bardzo często odwiedzane przez turystów, z tego tak naprawdę żyją. Kiedyś gdy turystyka nie była tak rozwinięta żyli z rybołówstwa.
Wycieczkę na wyspy kupiliśmy w hostelu, w którym się zatrzymaliśmy. W sobotę z samego rana wyruszyliśmy małym statkiem na jedną z tzw. pływających wysp. „Presidente” wyspy (najważniejsza osoba) przedstawił nam kilka faktów dotyczących ich życia codziennego. Na wyspie żyje 5 rodzin, jest ona zrobiona z podstawy, na której leżą tzw. pałki (http://pl.wikipedia.org/wiki/Pa%C5%82ka). Po każdej ulewie muszą wybrać się łódką po nowe i położyć na wierzch. Kobiety zajmują się rękodziełem, które sprzedają turystom. Raz w tygodniu za zebrane pieniądze (za rękodzieło i 20 minutowe wycieczki łodzią – 10 soli) wybierają się do Puno po większe zakupy warzyw i owoców. Aleks był zachwycony domkami, w którymi żyją – mówił, że to domki świnek z bajki o świnkach i wilku ;).
Potem popłynęliśmy na wyspę Amantani gdzie przewodnik przedstawił nas naszym ‚mamom’ tzn. rodzinom, u których się zatrzymamy. My poprosiliśmy o ‚mamę’ z małą córeczką, z wiadomych powodów 😉 Poszliśmy do ich skromnego domu bez prądu, ciepłej wody. Zjedliśmy obiad, zupę z komosy i ryż z warzywami, tzn. ja zjadłam bo Tomek i Aleks źle się czuli. Potem poszliśmy przejść się po wyspie. Pozostałe atrakcje to wejście na szczyt i pokaz tańców lokalnych, niestety nie daliśmy rady z nich skorzystać. Chłopacy cierpieli prawdopodobnie przez zbyt dojrzałe mango, które zjedli rano, a ja się dzielnie nimi opiekowałam. Noc była niesamowicie zimna, ale widoki cudowne. Księżyć w nocy i wschód słońca – niezapomniane. Rodziny żyjące tutaj mają niewiele – murowane, niedokończone domy, skromne kuchnie, a raczej pomieszczenie z dwoma palnikami i regał na produkty oraz kilka pokoików z łóżkami. Mimo tego wydaje się, że są szczęśliwi. Najważniejsza jest dla nich rodzina. Kobiety żyją przeważnie same, z siostrami, mamami i dziećmi, a mężczyźni pracują w najbliższym mieście Puno. Nasza rodzina nie była zbyt rozmowna, odpowiadała krótko na pytania, ale nie wdawała się raczej w konwersację. Byliśmy w grupie z Peruwianką z Limy i turystyką z Korei Południowej, która była niesamowicie zakręcona – nie mówiła ani słowa po hiszpańsku, po angielsku średnio, cały czas za wszystko przepraszała i cały czas się gubiła 🙂 Potem prawie płakała, bo nie miała jak naładować swojego iphone’a i laptopa. Powiedziała, że przewodnik ją oszukał, bo powiedział, że będzie prąd 😉
Pytaliśmy jak często mają gości – powiedzieli, że rodziny z poszczególnych wysp wymieniają się i wychodzi na to, że każda rodzina ma gości średnio raz w miesiącu. Prawie cały rozmawiali w języku keczua, więc my nie rozumieliśmy ani słowa. Rozmawiali i się śmiali, Koreanka przepraszała, bo się zgubiła wieczorem i całą rodzina jej szukała, Tomek i Aleks spali, a ja pooglądałam gwiazdy na niebie i też poszłam spać.
Następnego dnia o godzinie 6 zjedliśmy śniadanie i popłynęliśmy na wyspę Taquile, która słynie m.in. z tego, że jest tam sklep z rękodziełem…. mężczyzn, którzy szyją na szydełku i drutach 🙂 Po czasie wolnym poszliśmy do domu jednej z mieszkanek i w jej domu posłuchaliśmy o zwyczajach żyjących tam ludzi, zjedliśmy dobrą rybę i wróciliśmy do Puno. Bardzo ciekawe przeżycie, ale cieszyliśmy się, że jesteśmy już na lądzie. Zastanawialiśmy się co by było gdybyśmy musieli tam zamieszkać… Z drugiej strony gdyby ludzie żyjący tam mieli zamieszkać w Limie albo innym dużym mieście tez nie byłoby to dla nich łatwe…
Informacje praktyczne dla zainteresowanych:
Nocleg w Puno w hostelu (łóżko, wifi, tv, ciepła woda) – 50 soli za dwie osoby (1 sol – 1,2 zł).
Wycieczka na wyspę, dwa dni – 85 soli za osobę (po targowaniu, cena wyjściowa 100).
Autobus z Cusco do Puno – 30 soli, 7 godzin.
W Puno jest bardzo fajna restauracja wegetariańska, nazywa się Loving Hut. Mają nawet w sprzedaży karmę dla psów wegetarian 🙂