tantany

Taki Mecz zdarza się raz na 100 lat

Posted from Medellin, Antioquia, Colombia.

Dokładnie tak – taki mecz, jaki miałem przyjemność oglądać w środę zdarza się bardzo, bardzo rzadko. Po dwóch meczach na stadionie Atasiano Giradod, gdzie rozgrywa swoje mecze zarówno drużyna Atletico National Medellin jak i Indepediente Medellin, postanowiłem obejrzeć finał pucharu Kolumbii na ulicy. Ściślej na legendarnej w Medellin – Calle 70 prowadzącej bezpośrednio do stadionu.

Wszyscy mówili, że klimat jest czasem lepszy niż na stadionie, więc trzeba było sprawdzić czy to rzeczywiście prawda (nie muszę mówić, że sceptycy przywoływali ciemną stronę mocy, opowiadając historie jak to niebezpiecznie jest pojawiać się w tym rejonie w czasie meczu).

Mecz zaczyna się o 19.00 – jako że wcześniej wybraliśmy się na miasto ok 17 próbujemy z Natalią i Aleksem wsiąść do metra. Oczywiście nie ma na to najmniejszej szansy – metro, mimo że jeździ w tym dniu co 2-3 minuty jest tak zapchane, że po kilku nieudanych próbach łapiemy taksówkę (2 taksówkarzy mówi, że nie ma szans – że tak blisko stadionu nie jadą, bo pół ulic zamknięta, korki niemożliwe, trzeci daje się namówić i zabiera nas do domu)

Zebrałem się szybko – oczywiście obowiązkowo w biało-zielonej koszulce. Zawsze uważam, że inaczej niż w podstawowej zasadzie reklamy (wyróżnij się lub zgiń), w czasie wyjazdów za granicę, wyjść w pewne miejsca należy stosować się do zasady przeciwnej – „wtop się w tłum albo zgiń”. Tak jak pisałem w pierwszym poście o meczu Atletico National – bez koszulki podczas meczu na calle 70, czy na stadionie wygląda się co najmniej dziwnie (myślę, że taki gadżet zwiększa też bezpieczeństwo podczas meczu o 200%).

Mecz oglądam na ulicy – chyba bardziej zatłoczonej niż trybuny stadionu. Wiadomo – bilet na taki mecz to koszt ok 30-35 000 peso czyli w przeliczeniu na nasze ok 50 zł . Znaczącej części fanów na to nie stać – stąd zapełniają ulicę prowadzącą do stadionu. Każdy możliwy bar wystawia 2-3 telewizory różnych rozmiarów, na ulicy pojawia się więcej sprzedawców wszystkiego od piwa, przez aguardiente, koszulki po czekoladki czy wszelkiego rodzaju smażone na grilach mięsne specjały (w cenach ok 1,6 zł za spory szaszłyk). Sprzedawane są także woreczki z mąką czy tuby z pianką – tak żeby po bramce, czy ewentualnym zwycięstwie rozsypać wszystko na cieszących się towarzyszy.

Mecz odbywa się w dobrym tempie – już w pierwszej minucie National strzela bramkę czym odrabia straty z pierwszego meczu w Barranquilla. Jednak po jakichś 20 minutach Junior po szybkiej kontrze wyrównuje. Przez resztę meczu wygląda to tak, że „zieloni” atakują wściekle – Junior broni się z dużą dozą szczęścia.
Co chwile tłum na ulicy wybucha gwałtowną wrzawą po czym wszyscy trzymają się za głowę. Jest to znak, że National znowu zmarnował bardzo dobrą sytuację. Chyba jeszcez częściej ludzie wybuchają głośnym „Hijo de puta” (pozwolę nie tłumaczyć)  – kwitując kolejną niesamowitą interwencję bramkarza gości.

Tak wygląda to mniej więcej do 94 min . Część ludzi zaczyna zbierać się już ze stadionu, część dopija piwo, żeby powoli wracać do domu i płakać z powodu 4 przegranego z rzędu meczu (niestety 2 porażki w Copa Libertadores i jedna w Baranquilli), gdy sędzia dyktuje ostatni rzut rożny. W pole karne wchodzą wszyscy włącznie z wszystkimi obrońcami i bramkarzem drużyny Medellin i.. ma miejsce cud. Obrońca John Valoy, który pojawił się na boisku w połowie drugiej odsłony meczu z 6 metrów pakuje piłkę do bramki.

Na ulicy euforia.

Tego nie da się niestety opisać. Wyskakują na mnie z 3 osoby, sam poniesiony euforią skaczę przez kilka minut ciesząc się z bramki dającej realne szanse na puchar. Po bramce sędzia od razu kończy mecz. Jako że w finale pucharu Kolumbii nie została przewidziana dogrywka, od razu rozpoczyna się seria rzutów karnych, w której to górą (po cudownych interwencjach bramkarza gospodarzy) zostaje drużyna National. Na ulicy euforia – sypie się kokaina (gość jakieś 3 metry ode mnie sporym nożem wydłubuje z siatki kawałki białego proszku częstując kolegów stojących obok niego). Piwo leje się strumieniami. Istne szaleństwo.

Spora część tłumu udaje się pod stadion, próbując dostać się do środka, inni śpiewają, jedzą, piją. Cieszą się też sprzedawcy – wiadomo zwycięstwo oznacza fiestę. Fiesta oznacza zysk.

Widziałem kilka fet mistrzowskich w Krakowie i myślałem, że w innych krajach nie wygląda to tak żywiołowo – jednak Medellin pokazało jak można się bawić po wielkim zwycięstwie. Mniej więcej do trzeciej w nocy (mecz skończył się ok 22) słychać wybuchy petard, sztucznych ogni i klaksony – 4 godziny w czasie, których każdy uczestnik ruchu nie wiedzieć skąd wyciągnął flagę biało-zieloną i walił wściekle w klakson, żeby okazać swoją radość .Nie muszę mówić, że najgorzej na zwycięstwie wyszła Natalia i Aleks, którzy przez pół nocy wysłuchiwali odgłosów fiesty.

Do ciekawostek piłkarskich, które nie występują w Europie można zaliczyć reklamy w trakcie transmisji na żywo – przez cały mecz co 2-3 minuty jest nadawana reklama (graficzna z głosem) przysłaniająca 1/4 ekranu (w radiu transmisja jest przerywana płynnie co ok minutę wstawką reklamową, po której również płynnie wchodzi komentator z dalszym komentarzem).

Tak jak pisałem wcześniej – futbol w Kolumbii to jedno wielkie szaleństwo. Cieszę się niezmiernie, że już za kilkanaście dni cały kraj zjednoczy się żeby dopingować swoją reprezentację (mającą realne szanse na wysokie miejsce) w nadchodzącym mundialu, a my będziemy mieli szansę to obejrzeć z bliska.

Oczywiście w takich chwilach dobrze byłoby zrobić dobre zdjęcie, nakręcić filmik – jednak lepiej nie kusić losu i nie wyróżniać się zbytnio z aparatem na szyi…

Tak to wyglądało z boiska:

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *