tantany

Lecimy do Kambodży

Siem Reap

Opuszczamy smutne dla nas Hanoi żeby odżyć w Siem Reap. Historia kraju nie jest wesoła – to wiemy po lekturze książki „Uśmiech Pol Pota”, ale Siem Reap to przecież największy kompleks świątynny świata. Świątynie rozsiane na hektarach dżungli, które można dzisiaj podziwiać z rowera, skutera czy tuktuka.

Świątynie robią wielkie wrażenie, ale dopiero połączone z historią Khmerów i ich imperium stają się niesamowitą opowieścią.

Samo miasto nie ma zbyt wiele do zaoferowania – typowe miasto turystyczne dobudowane do jednego z cudów świata. Restauracje z bardzo dobrym, ale nie tanim jak na Azję jedzeniem. To tutaj jemy nasz najdroższy posiłek w Azji – 20 USD w meksykańskiej restauracji. Jednak kilka kroków dalej można zjeść już za 2 dolary, więc nie jest źle 🙂

Ogólnie miasto nie należy do tanich – o wszystko oczywiście trzeba trochę potargować, aczkolwiek ceny są dużo wyższe niż w Tajlandii czy nawet w Wietnamie.

Wstęp do Angkor Wat kosztuje 67 USD od osoby (tak – to nie pomyłka w Kambodży płaci się w USD). Płacimy w dolarach, a resztę dostajemy w rilach kambodżańskich) za 3 dni. Muzeum Khmerów to 12 USD. Nie jest tanio – szczególnie biorąc pod uwagę, że jesteśmy w jednym z najbiedniejszych krajów Azji.

Za fajny hotel ze śniadaniem płacimy 13 dolarów. Ma basen, obok jest boisko do piłki nożnej i w miarę szybki Internet. Mamy wszystko żeby pracować, bawić się i planować wizytę w świątyniach.

Właśnie boisko jest dla mnie wielkim fenomenem – od 7 do 23 jest oblegane przez dzieci i dorosłych. Grają wszycy prawie bez przerwy. Mała rzecz, a potrafi fajnie zintegrować lokalną społeczność.

Angkor Wat

Nie będziemy pisać o historii Khmerów i Angkor Wat – można zobaczyć o tym fajny dokument np tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=47LmpFxM36A  albo  https://www.youtube.com/watch?v=emDHbWazH08.

My wybieramy opcję 3 dniową i rowery. Rowery wynajmujemy za pomocą fundacji White Bicycles. Część z 2 dolarów, które płacimy za dzień idzie na pomoc dzieciom – zawsze kiedy można trzeba próbować pomóc. Najmniej zadowolony z takiego obrotu sprawy jest kierowca tuktuka, który liczył, że obwiezie nas przez 3 dni swoją maszyną. Jak dowiedział się, że jedziemy rowerami usłyszeliśmy tylko: o mój Boże – tak gorąco, tak niewygodnie i z dzieckiem.

W pierwszy dzień wyruszamy już ok 8. Zwiedzamy główną świątynię – Angkor Wat . Robi wrażenie – jak za pomocą motyk, bambusowych pali udało się zbudować takie cuda? Jak zarządzać setkami tysięcy ludzi przy pracy. W przewodniku czytamy, że w IX/X w kiedy Londyn był 50 tysięcznym miasteczkiem tutaj mieszkało prawie milion ludzi. Świątynie hinduistyczne i buddyjskie budowane w całym kompleksie były miejscem kultu.

Nie mniejsze wrażenie robi… widok kąpiących się małp przy wejściu na parking. Stoimy dobrą godzinę patrząc co małpy robią w wodzie – jak skaczą, pływają czy nurkują. Dalej jedziemy po drodze mijamy kilka mniejszych świątyń – pewnie każda z nich w innym miejscu byłaby wydarzeniem, największą atrakcją – tutaj giną w natłoku rzeczy do zobaczenia.

Jedna z nich – Świątynia Ta Prohm na wpół zarośnięta dżunglą to miejsce gdzie kręcony był Tomb Raider. Stare drzewa okalające wielkie kamienne mury – wygląda to jak z bajki. Aleks biega ze swoim pistoletem i udaje, że jest strażnikiem.

W niedzielę rozdzielamy się – Natalia jedzie na wschód słońca o 4:30, ja zajmuje się Aleksem. O 12 jemy obiad i zmieniamy się.

Oglądamy kilka świątyń i kilka pomniejszych „świątynek”. Upał leje się z nieba przez cały dzień, a tu nagle łapie mnie deszcz. Czekam skrywając się w buddyjskiej stupie gdzie przez pół godziny myślę jak musiała wyglądać ta świątynia w czasach świetności. Mnich co chwilę błogosławi przybywających ludzi, a ja zastanawiam się jak to tutaj musiało być wszystko poskładane.

Trzeciego dnia do południa dajemy już zarobić kierowcy tuktuka (z 30 dolarów schodzimy do 20) – jedziemy do oddalonej o ponad 30 km świątyni Kobiet Banteay Srei. Bogate ornamenty i inny styl przykuwają wzrok – chociaż widać, że nudzą przy okazji już Aleksa. On chyba woli przesiadywać cały dzień na boisku lub basenie.

Po drodze odwiedzamy też muzeum min przeciwpiechotnych – 5 milionów min zostało zrzuconych na Kambodżę (3 mln przez USA, reszta przez Chiny i Rosję). Miny te wybuchają co jakiś czas okaleczając czy zabijając ludzi z okolicznych wiosek. Szacuje się, że przy obecnym tempie odminowywanie zajmie jeszcze około 30 lat! (Kupujemy w sklepiku jakąś drobnostkę – może przyczynimy się do przyspieszenia procesu).

Po drodze oglądamy jeszcze okoliczne wioski z tradycyjnymi domami na palach, obserwujemy bawiące się przy ulicy dzieci  i przed 14 grzecznie wracamy do miasta żeby planowo rozpocząć pracę.

Następnego dnia już o 7:30 łapiemy autobus do Phnom Penn (9 usd – 5 godzin).

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *