Z Riobamby (do tej pory nazwa ta podobnie jak jej główna atrakcja czyli najwyższy wulkan Ekwadoru Chimborazo 6 268 chodzi mi po głowie – jak super mieszkać w miejscu, które tak pięknie się nazywa 🙂 ruszyliśmy do Cuenci, w której spędziliśmy aż 11 dni.
Cuenca to miasto położone w centralnej części prowincji Azuay – bliżej południa kraju. Jest trzecim co do wielkości miastem Ekwadoru (prawie 700 tys mieszkańców z przedmieściami).
Jak dla mnie Cuenca to najładniejsze miasto z dotychczas poznanych w Ekwadorze. Kolonialna architektura centrum (mieszkaliśmy ok 8-10 min od ogromnej Basilica Nueva przy placu Calderon), czyste ulice (nie wliczając kopcących niemiłosiernie autobusów), spokojni, życzliwi ludzie, masa białych kościółków w stylu kolonialnym. Ogólnie takie właśnie przed przyjazdem do Ekwadoru mieliśmy wyobrażenia o kolonialnych miastach i miasteczkach Ekwadoru i Ameryki Południowej.
Cuenca swoją historię dzieli mniej więcej na cztery etapy – etap przed Inkami (dominowała kultura Canar – kult księżyca), Etap Inków (kult słońca), którzy panowali na tych ziemiach, aż do podboju Hiszpanów (XVI wiek). Ostatni etap to niepodległość, którą dał Simon Bolivar, włączając te ziemie w granice Gran Columbii – na cześć. którego nazwano główną ulicę miasta.
Co zobaczyliśmy – oprócz „pabaw” czyli placów zabaw, na które wycieczki robiliśmy codziennie? zobaczyliśmy między innymi:
- Muzeum del banco central w którym są słynne pomniejszane/zasuszane głowy – artefakty plenienia zamieszkującego okoliczne ziemie
- Muzeum kapeluszy Panamskich – co ciekawe i śmieszna kapelusze panamskie to… produkt Ekwadorski
- co najmniej 20 kościołów – nazw nie pamiętamy – większość z nich zrobiona w stylu kolonialnym aczkolwiek białe mury i zadbane placyki przed kościołami nadają miastu kolorytu.
Miasto ma swój klimat – nawet siedzenie na jednym z placów jest miłą rozrywką.
W ostatnich dniach pobytu udaliśmy się do pobliskiej prowincji Canar, by odwiedzić największe ruiny kultury Inków i Canar – Ruiny Ingapirca. 2 godziny w autobusie (kierowca oczywiście dziki jak zwykle w Ekwadorze – wyciskał ostatnie soki z podstarzałego autobusu) żeby zobaczyć położony malowniczo w górach kompleks ruin po obu wielkich kulturach czczących w słońce (inkowie) i księżyc (canar).
Ruiny odrestaurowane (ponoć zawdzięczają sporo aktualnemu prezydentowi Ekwadoru), pokazał nam przewodnik opisujący obie kultury. Co ciekawe – wg przewodnika kompleks po podbiciu ludów kultury Canar przez Inków został poddany przeróbkom, ale nie został zniszczony, nawet Hiszpanie po podboju nie zniszczyli go aż tak bardzo – dopiero w XIX w władzę nad kompleksem przejęły władze kościoła katolickiego, które z misternie łączonych i dobieranych kamieni (bezcementowe łączenie – mamy nadzieje obejrzeć je także w Macchu Picchu) zaczęły robić mury do swoich kościołów….
Dowiedzieliśmy się też, że to bzdura że kamień był transportowany aż z Cuzco z Peru – w sumie jak dla mnie było to niemożliwe, a przewodnik potwierdził przypuszczenia. Po wyjściu z kompleksu świątyń nie omieszkaliśmy spróbować cziczy – robionego z kukurydzy lekko alkoholowego napoju.
Ingapirca robi wrażenie – szkoda tylko, że szybko trzeba było biec na powrotny autobus do Cuenci.
Ostatnia rzecz godna odnotowania to Parque Cajas, który mijaliśmy w drodze do Guayaquil – jeziorka, wodospady, wysokie góry – widoki nieziemskie, szkoda, że musieliśmy obserwować to z dusznego autobusu.
W Cuence mieliśmy też nieprzyjemność odwiedzenia lekarza – szpital trochę oldschoolowy, lekarz przypominający doktora Uribeze ze 100 lat samotności Marqueza (myślę, że mógł mieć spokojnie z 85 lat) aczkolwiek wydaje się, że dość trafnie odgadł przyczynę gorączki i biegunki Aleksa – anginę, a przepisany antybiotyk radzi sobie dość dobrze z chorobą.